Pewnego dnia Ola (bardzo dziękuję!) przywiozła mi z Warszawy pęczek zielonych szparagów.
Pomagała swojej koleżance przy sesji do magazyny Kukbuk i szparagi były pozostałością.
Nie wiedziałam za bardzo jak się do nich zabrać, bo do tej pory zawsze gotowałam białe. Do tego jeszcze jadłam je w najczystszej postaci, czyli prosto z wody, z masłem i koperkiem. Jednak to danie jest dla mnie wiosenno- letnie, a była akurat śnieżna zima i miałam ochotę na coś "porządniejszego".
Oto co z tego wyszło:
Nie potrafię już dokładnie powiedzieć jak do tego doszło. Po ugotowaniu odcięłam główki (do ozdoby i żeby było co gryźć), a resztę zblendowałam, przyprawiłam i potraktowałam jako sos do makaronu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz